Właśnie przeczytałem komentarz w dyskusji o zakazie handlu, który kończył się słowami: „wspierajmy lokalnych sklepikarzy!”
Tak się akurat składa, że moi rodzice przez 25 lat byli sklepikarzami, najpierw im pomagałem, a potem otworzyliśmy drugi sklep, którym kierowałem. Zatrudnienie u nas było około 15 osób na sklep. I wiecie czemu musiałem sprzedać obydwa sklepy? Bo ludzie szli do Lidla i Biedronki i kupowali tam wszystko, a do nas szli po delikatesy, których tam nie mogli dostać. Szczytem bezczelności albo nietaktu było gdy jakaś pani kupiła gumę i poprosiła o cashback 200 zł, po czym z radością oznajmiła, a teraz do biedroneczki! I jak słyszę że ktoś myśli, że zmuszając właściciela do obsługi sklepu „wspiera lokalnych sklepikarzy” to mi się nóż w kieszeni otwiera. Oczywiście ja nie potępiam ludzi że chodzą gdzie taniej. Ludzie w większości nie mają wyjścia bo państwo ich łupi z pieniędzy i nie mają wyboru, te kilkadziesiąt groszy różnicy ma znaczenie w skali miesiąca. Ale skończmy z hipokryzją. Sklepikarze nie zarobią kokosów. Sklepikarze zapieprzają od świtu do zmierzchu przez cały tydzień i akurat oni najbardziej potrzebują tej niedzieli. A jak sklep jest większy to samemu go nie obsłużą, albo złodzieje wyniosą więcej niż zarobi w tę niedzielę.