Uszczknę Wam nieco rąbka tajemnicy, jak działają przedsiębiorcy. Przedsiębiorca zakłada firmę. Na początku ma pomysł. Kalkuluje ile może zarobić (zwróćcie uwagę na słowo MOŻE) oraz ile musi zapłacić żeby móc zarobić (zwróćcie uwagę na słowo MUSI). Jeśli może jest dużo większe niż musi, to interes wydaje się być intrantny i jeśli ryzyko jest niewielkie to przedsiębiorca uruchamia interes. Wynajmuje lokal, zatrudnia pracowników, odpala reklamę. I doświadczony przedsiębiorca liczy się z tym, że w pierwszym miesiącu może się nie udać zarobić tyle się spodziewa, bo reklama musi trochę popracować. Po określonym czasie życie weryfikuje pomysł i albo trzeba czym prędzej zwijać interes (kiedyś zwijałem interes po 14 dniach, bo zamiast spodziewanego niewiele zarobiłem ZERO), albo przedsięwziąć kroki, które poprawią sytuację – czyli obniżyć koszty (bo przecież nie podniesie się cen, w sytuacji gdy jest się na rozruchu). I teraz kluczowe jest pojęcie obniżenia kosztów. Przedsiębiorca żyje z różnicy między tym co sprzeda a tym co musi wydać, żeby to coś sprzedać. Rozważmy trzech przedsiębiorców. Mały kiosk z warzywami – przedsiębiorca zarabia tam 2000-3000 zł, duży sklep osiedlowy – przedsiębiorca zarabia tam 7000-12000, wielki supermarket – przedsiębiorca zarabia tam 20000-30000 zł. I teraz co się dzieje, gdy państwo wprowadza przepis, że trzeba podnieść pensje pracownikom. Czy to poprzez podniesienie płacy minimalnej, czy to poprzez nakaz płacenia 1.5% PPK czy poprzez podniesienie podatku PIT. Przedsiębiorca ma kilka możliwości. Najprostsza – zmniejszyć swój zysk. Czyli zamiast zarabiać 2000-3000 zarabiać 1800-2800. Zwróćcie uwagę, że im większa firma, tym więcej zatrudnia pracowników – w kiosku zatrudniono jednego, w dużym sklepie jest ich 15, a w supermarkecie 30. 200 złx15 to 3000, więc właściciel dużego sklepu osiedlowego z 7000-12000 spada do 4000-9000, a supermarketowiec – z 20000-30000 spada do 14000-24000. A co będzie jeśli za rok będzie identyczna podwyżka płac? 1800-2800 spada do 1600-2600, 4000-9000 spada do 1000-6000, a 14000-24000 spada do 8000-18000 Oczywiście teoretycznie ich klienci dostają więcej więc powinni też wydawać więcej, ale… najczęściej wydają nie u nich, tylko wydają na to czego do tej pory nie mogli kupić. Bo artykuły pierwszej potrzeby (jedzenie) mają to do siebie, że jak się już ktoś przyzwyczaił do jedzenia baleronu zamiast szynki, to jak zacznie więcej zarabiać, to nadal je baleron, a kupi sobie w końcu wymarzony rower, telewizor czy wczasy. Zwróćcie uwagę, na realne zarobki naszych przedsiębiorców – ten z kiosku zarabia w okolicy minimalnej. ten średni spadł już poniżej, a ten wielki zarabia już tylko takie sobie pieniądze. W końcu żony zaczynają marudzić, że kasy mało, zrób coś stary! Tak. Każdy przedsiębiorca dochodzi w pewnym momencie do granicy – nie mogę już mniej zarabiać, bo taniej jest pracować u kogoś niż organizować pracę. I przechodzimy do drugiego możliwego działania – REORGANIZACJI. Oczywiście lepsi przedsiębiorcy przechodzą szybciej gorsi później, ale chodzi o zasadę. Reorganizacja w praktyce polega na cięciu kosztów, przy zachowaniu sprzedaży. Cóż można ciąć. Można oszczędzać – czyli np. mniej jeździć autem, mniej telefonować. Można renegocjować umowy – np. żeby mniej płacić za telefon, szukać tańszej stacji benzynowej, negocjować z wynajmującym czynsz. Można radykalniej – sprzedać zbędne samochody, można zmienić lokal na tańszy. Można też zastanowić się czy nie zwolnić pracownika – pracowników. Najczęściej jednak jest tak, że przedsiębiorcy cały czas optymalizują koszty i umowy są dawno renegocjowane, oszczędzają cały czas, więc jednym źródłem oszczędności jest redukcja etatów. Jak zwolnimy pracownika, który dostaje 2000, to zysk pracodawcy wzrośnie o 3600. I pan z Kiosku na pewno to zrobi, bo dla niego to jest wzrost dwukrotny albo i 4 krotny. Co prawda będzie zapieprzał jak dziki osioł, ale przynajmniej wie za co. Ten ze sklepu osiedlowego wróci do normalnego jego zdaniem poziomu, ale pracownicy będą musieli pracować ciężej, bo brak tego jednego będzie odczuwalny. A ten z supermarketu pewnie zwolni dwóch i tam to będzie mniej odczuwalne. Tak to niestety działa – zmuszanie pracodawcy do podwyżek zawsze kończy się zwolnieniami.
No dobrze, jak zatem sprawić, żeby pensje rosły bez zwolnień? Dać zarobić pracodawcom, żeby ich zyski były na tyle duże, żeby ewentualna podwyżka była akceptowalna. Pan z Kiosku gdyby zarabiał 8000-10000 to pewnie zatrudniłby drugiego pracownika, żeby móc w końcu nie musieć chodzić do pracy, bo podniesienie pensji temu jednemu nic nie zmieni w jego sytuacji. Ten z ze sklepu osiedlowego pewnie zwolniłby obiboków i zapłacił innym więcej, żeby pracowali lepiej, Ten z supermarketu pewnie by kombinował jak otworzyć drugi i zatrudnić kolejne 30 osób. I gdy każdy z nich zacznie zatrudniać nowych to nagle okaże się, że … nie ma pracowników. I właśnie wtedy zaczyna się proces podkupywania pracowników i obroną przed tym jest podnoszenie płac. I to się aktualnie dzieje. Przy czym niestety pracodawców stać na niewiele, bo państwo łupi ich niemiłosiernie, więc te rezerwy są naprawdę niewielkie i zamiast podwyżek często są to bankructwa, które prowadzą do zwolnienia podwyżek – bo pojawiają się nowi pracownicy. Ekonomia jest bardzo prosta. Tylko działa zupełnie inaczej niż myślą sobie nasi rządzący. Oni mylą skutki z przyczynami.