Była sobie kiedyś wyspa na oceanie, żyli na niej ludzie, kompletnie odcięci od świata. Wiedli skromne życie, ale szczęśliwe, bo nikt o nich nie wiedział, ani oni o nikim nie wiedzieli. Byli tam piekarze, rybacy, budowniczy domów, budowniczy łódek, drwale, tkacze, myśliwi, itp. Każdy rano wstawał, robił to co umiał najlepiej, a potem zamieniał swoje dobra na walutę, którą były … zielone kamyki. Tak się bowiem złożyło, że na tej wyspie było pełno różnych kamyków, ale zielone należały do rzadkości i jak komuś udało się taki znaleźć, to jak trafić 4 w totka. Byli oczywiście poszukiwacze zielonych kamyków, którzy w pocie czoła szukali łatwego zarobku, ale najczęściej przez wiele miesięcy w pocie czoła kopali i raz na miesiąc udawało im się znaleźć kilka kamyków. Niektórzy uważali, że lepiej szukać i znaleźć, a niektórzy woleli złowić 10 ryb i wymienić je na jeden zielony kamyk, za który potem kupowali 2 chleby. Każdy wyceniał swoją pracę w kamykach i wszyscy byli zadowoleni.
Do czasu. Pewnego dnia na wyspie wylądowali obcy. A właściwie – nie tyle wylądowali, co się rozbili się. Mieszkańcy rzucili im się z pomocą, uratowali wszystkich, przygarnęli, nakarmili i pomogli naprawić okręt. Obcy bardzo chcieli się zrewanżować i ofiarowali im złoto i klejnoty, ale nie wzbudziły on większego entuzjazmu – nie bardziej niż skarpetki pod choinką. Przybysze po kilku dniach pobytu zorientowali się, że obowiązującą walutą są zielone kamyki, których nie mieli, więc po jakimś czasie odpłynęli, ale wrócili. Wrócili z całą ładownia kamyków. I każdemu mieszkańcowi wyspy wręczyli wielką sakiewkę zielonych kamyków. Każdy mieszkaniec wyspy poczuł się jak bogacz, miał kamyków więcej niż by zarobił przez 10 lat, każdy z nich kładąc się spać zastanawiał się jaka wielką rezydencję jutro zamówi u budowniczego domów, albo jak wielki jacht zamówi u budowniczego łódek. Ale nazajutrz gdy wszyscy spotkali się u budowniczego domów i w stoczni okazało się, że wisi tam kartka – NIECZYNNE. Zdziwieni postali podyskutowali i poszli do domów, po czym co niektórzy poszli na zakupy do piekarni i na targowisko, a tam … też NIECZYNNE! Po kilku dniach głód zaczął co niektórym doskwierać więc poszli do piekarza do domu wołając, czemu nie robisz chleba! Na co piekarz im odpowiedział: – mam już dość zielonych kamyków, żeby kupić wszystko co potrzebuję, więc po co mam robić chleb. Gdy poszli do rybaka – usłyszeli to samo. Na targowisku – tak samo. W końcu niektórzy zaczęli oferować piekarzowi i rybakowi dwukrotność ceny chleba i ryb, potem trzykrotność, aż w końcu dotarli do 500krotności i piekarz stwierdził, że to już faktycznie opłaca się robić chleb i w końcu ludzie znowu zaczęli jeść chleb. Ale nie samym chlebem człowiek żyje, więc molestowany rybak w końcu zaczął łowić za 500krotność dotychczasowej ceny ryb. Niestety – ludziom szybko sakiewki zaczęły kurczyć się, więc wrócili do pracy, no ale żeby zarobić na chleb i ryby musieli podnieść ceny swoich usług mniej więcej 500krotnie. Po miesiącu wyspa wróciła do normalności. Ale w pewnym momencie ludzie zorientowali się, że jakimś cudem ich oszczędności zniknęły! Okazało się, że byli na wyspie tacy, którzy nie wydawali wszystkiego na konsumpcję, tylko odkładali do skarbonek po jednym kamyku, aby mieć na starość za co jeść albo żeby móc dzieciom zapewnić dobry start. Gdy pierwszy emeryt zajrzał do swojej skarbonki okazało się, że… to co oszczędzał przez całe życie jest nic nie warte! Bo wcześniej 500 kamyków pozwalało spokojnie przeżyć przez pół roku, a dziś, 500 kamyków wystarczyło jedynie na jedzenie na jeden dzień. I tak moje dzieci inflacja pożarła ludzkie oszczędności. W tej bajce jest jednak inaczej niż w życiu. Bo w bajce na tym nikt nie zarobił, a w życiu rząd wyprodukowane kamyki zamienia na prawdziwe dobra i w ten sposób nas okrada. Nie tak spektakularnie jak w bajce, ale kamyczek po kamyczku okrada wszystkich po trochu.